Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest zapóźno. Wyruszyć trzeba było w tej chwili, a że transport jeńców nastręczał wiele trudności, postanowiłem pojechać sam naprzód i to natychmiast, nie kładąc się nawet na chwilowy spoczynek.
Podróż w pojedynkę nie należała do zbytnich przyjemności, ale kogóż było wziąć ze sobą? Żołnierza? Bynajmniej! Sytuacja była bardzo naprężona i kto wie, na jakie niebezpieczeństwo mogłem się natknąć. Koniecznem więc było uzbroić się w odwagę, stanowczość, nie gardząc nawet podstępem, wobec czego pożądany był taki towarzysz, na którym mógłbym w każdym wypadku polegać. Bardzo chętnie byłbym powierzył dowództwo nad karawaną Ben Nilowi, bo byłem pewnym, że wywiązałby się z zadania znakomicie, ale był on przedewszystkiem mnie potrzebny. Wolałbym, żeby wszyscy jeńcy uciekli, niż miałoby spotkać nieszczęście reisa effendinę. Dlatego rozkazałem Ben Nilowi, by był gotów do drogi ze mną, a dowództwo oddałem w ręce najstarszego z żołnierzy, który ponadto miał doskonałego pomocnika w osobie Fesara. Mieli oni obaj doprowadzić cały transport do wsi Hegazi wpobliżu Hassanji i tam oczekiwać mego przybycia. Przewodnikowi oddałem ową sławną flintę wizyjną, co go napełniło niesłychaną radością.
— Effendi, mówił ze łzami w oczach —

100