Strona:Karol May - Dżafar Mirza II.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go w swej mocy, mamy właściwie mr. Dżafara.
— To już chyba czwarty majstersztyk, mr. Shatterhand!
— Istotnie, sprawa nie była tym razem łatwa. Obecnie jednak musimy gdzie indziej skierować uwagę. Czerwoni będą całkowicie pochłonięci myślą u uwolnieniu wodza. W dzień nie odważą się podkraść do nas, ponieważ, jak już to nieraz dowiedli, boją się nas, niby ognia. Ale pod osłoną nocy gotowi spróbować szczęścia. Indjanie zorjentują się po strzałach, gdzie jesteśmy. Leżymy tu na skraju równiny, u stóp góry. Gdyby utworzyli łańcuch, ciągnący się ku równinie, z drugiej zaś sięgający góry, bylibyśmy zamknięci, a czerwoni mogliby...
Przerwałem, gdyż zjawił się Tim Snuffle.
— Słuchaj, stary Jimie, — rzekł — mam wrażenie, że czerwoni... Ach, ależ to Old Shatterhand we własnej osobie! Któż to leży tutaj?
— To-kei-chun — odrzekłem.
— Do pioruna! Schwytałeś go, sir?
— Tak. Przybywa pan z meldunkiem?