Strona:Karol May - Dżafar Mirza II.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dok pana napełnia mnie prawdziwą rozkoszą.
Nie chcąc jeszcze bardziej podniecać czerwonoskórych, nie odpowiedziałem na te słowa Jima Snuffle. Wpobliżu białych, tuż pod skałą, zatrzymałem się, zsiadłem z konia i, oparłszy się o ścianę skalną, usiadłem na ziemi.
Indjanie otoczyli mnie półkolem, ale trzymali się w pokaźnej odległości, gdyż tajemniczą strzelbę miałem gotową do strzału. Przynajmniej chwilowo czułem się bezpiecznie.
Stary, który ochłonął z przerażenia, pokazał się znowu; skinąłem nań i rzekłem:
— Niechaj mój czerwony brat przeczyta totem. Zrozumie, że przybyłem tu, aby uchronić od śmierci wodza Komanczów, To-kei-chuna.
— Od śmierci? — zapytał z przerażeniem. — Znajduje się w niebezpieczeństwie?
— Nawet w bardzo wielkiem. Jeżeli w przeciągu okresu, który biali zowią pół godziny, nie wrócę do niego, umrze.
Uff — uff — uff! — — rozległo się w półkolu.