Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Dżafar Mirza II.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się będziemy bezpieczni. Zabieram mu konia. Czy później wodza uśmiercimy, czy też podarujemy mu życie, będzie to zależało od jego zachowania.
Dżafar przyprowadził wierzchowce, swego i To-kei-chuna, później przyniósł broń i parę drobiazgów, które pozostały pod skałą po To-kei-chunie. Zdjąłem więzy z nóg jednego z wartowników i przywiązałem mu ręce do strzemienia. Towarzysza jego skneblowałem tak, by nie mógł pisnąć. Potem zgasiłem ognisko i ruszyliśmy.
Gdyśmy wydostali się na równinę, Pers odezwał się w te słowa:
— Sir, ileż panu zawdzięczam! Dług mój względem pana rośnie z dnia na dzień. Teraz znowu mnie pan uwolnił.
— Ale po raz ostatni! — rzekłem poważnie.
— Jestem tego pewien. Nie wpadnę już w łapy tych djabłów.
— Jeżeli będziesz, sir, ostrożniejszy, niż dotychczas.
— Zaręczam.
— Daj Boże. Słuchaj sir!
Za nami rozległy się głośne ryki.