Strona:Karol May - Dżafar Mirza I.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

snych terenach i byli przekonani, że nikt nie ośmieli się w ich głąb zapuścić. Mogłem więc liczyć na to, że nie zastosują środków ostrożności.
Już dawno dotarlibyśmy do rzeki, gdyby nie zataczała szerokiego łuku. Dopiero przed wieczorem ukazały się pierwsze oznaki, że woda już niedaleko. Posuwaliśmy się jeszcze wolniej, niż dotychczas. Okazało się, że było to celowe, gdyż po niedługim czasie usłyszałem wołanie, na które ktoś odpowiedział.
Komanczowie byli wpobliżu. Podpełzłem do towarzyszów wyprawy i poleciłem im, aby się zatrzymali i poszukali kryjówki.
Wkrótce znaleźli odpowiednie miejsce. Uwiązaliśmy konie. Jeniec był nam ogromną zawadą i ciężarem; ofiarował wprawdzie swą pomoc, może nawet w szczerych zamiarach, trudno jednak było mu zaufać. Przywiązawszy go do drzewa, Jim zapytał:
— Cóż teraz poczniemy, sir? W lesie jeszcze dość widno, aby śledzić nieprzyjaciela, nie narażając własnej skóry. Czy pan jest pewien, że czerwoni rzeczywiście są wpobliżu?