Strona:Karol May - Dżafar Mirza I.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

białych składała się z pewnego nieznajomego, z jego służących i dwóch westmanów. Ciekaw jestem bardzo, co to za westmani?
— Dzielni, bardzo dzielni ludzie, — zapewnił Perkins.
— Jeśli tacy dzielni, jak pan, niech Bóg ulituje się nad nieznajomym. A więc naprzód! Straciliśmy dziś wiele czasu!
Dosiedliśmy koni i ruszyli na zachód, wzdłuż śladów ciągnących się w kierunku górnego biegu rzeki. Miałem wrażenie, że ostatnie zeznania Perkinsa były prawdziwe. Upewnić się o tem było trudno, gdyż ślady białych zostały na miejscu popasu zatarte przez Indsmanów. Spodziewałem się, że po drodze natrafimy na bardziej wyraźne odciski. Nadzieja ziściła się, gdyśmy dotarli do miejsca, w którem czerwoni się zatrzymali. Jim Snuffle osadził wierzchowca i rzekł:
— Tutaj się naradzali. Ale nad czem?
— Wiem — rzekłem. — Zastanawiali się nad liczbą białych, których ścigali.
— Tak? Czemu pan tak przypuszcza?
— Do tego miejsca jechali tropem białych. Tu opuścili go, dwaj z pośród nich zsiedli z koni, aby zbadać ślady. Widocznie

61