Strona:Karol May - Dżafar Mirza I.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To zależy od okoliczności. Skoro nie będą pomyślne, trzeba będzie działać siłą. W ostatecznym razie wpadnę między czerwonych, przyłożę wodzowi nóż do gardła i zagrożę mu, że go zakłuję, jeżeli ktokolwiek podniesie na na mnie rękę i nie zechce uwolnić bladych twarzy.
— Byłoby to szaleństwem, sir!
— Niejednego takiego szaleństwa już dokonałem. W takich wypadkach strach bywa moim najlepszym sprzymierzeńcem. Kto się jednak lęka przed czasem, ten nie powinien przykładać ręki do czynów tego rodzaju. No, teraz ściągniemy skórę z zająca. Drwa na ognisko mamy poddostatkiem.
Las przechodził na równinie w szereg krzaków. Niektóre z braku wilgoci powiędły zupełnie. Perkins uzbierał nieco gałęzi; rozpaliliśmy ognisko i upiekliśmy zająca.
Podczas posiłku odpowiedziałem Dżafarowi na szereg pytań, odnoszących się do niedalekiej przeszłości. O śmiałym planie, który dziś umyśliłem, nie było między nami mowy. Po jakimś czasie wstałem i, przewiesiwszy przez ramię strzelby, zacząłem gotować się do drogi, Perkins zapytał: