Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  60   —

— Co?
— Ślady, które chcą zobaczyć. Gdy wejdziecie, to nie rozpoznamy ich dobrze.
— Zgoda. Wszak mamy czas.
Old Shatterhand zakreślił łuk, aby nie przyjść do drzwi prosto, lecz z boku i nie dotknąć śladów, gdyby istotnie były. Potem pochylił się z lampą ku ziemi. Winnetou zostawił konie na miejscu, zbliżył się także i pochylił.
— Uff! — zawołał. — To były indyańskie mokassyny!
— Myślałem to sobie! — potwierdził Old Shatterhand. — Tutaj byli czerwoni, ale pytanie: ilu?
— Mój brat zobaczy to, skoro tylko oddalimy się za tropem od szopy. Tu końskie ślady pomieszane są z ludzkimi.
— Nie odchodźmy jeszcze! Ślady kopyt świadczą wyraźnie o tem, że konie szły wolno, a byłyby takich śladów nie zostawiły, gdyby były uciekły. Widocznie wyprowadzono je z szopy ostrożnie.
— Drzwi zasunięte — zauważył Winnetou, wskazując na nie.
— To nowy dowód, że popełniono kradzież. Konie nie umieją drzwi zasuwać.
— Ale ludzie umieją! — wtrącił inżynier. — Był to człowiek, oczywiście jeden z robotników, który pokryjomu robił coś w szopie. Podczas tego wyrwały się konie.
— W takim razie byłby ten człowiek przybiegł do nas, by nas o tem zawiadomić.
— Tego byłby przecież nie uczynił z obawy przed wyrzutami.
— Pshaw! Trop nam powie po czyjej stronie słuszność, po mojej, czy po waszej. Ilu białych robotników zatrudniacie, sir?
— Tylu, ilu widzieliście w shopie.
— Czy wszyscy teraz tam byli?
— Wszyscy.
— To ładnie. Zwracam waszą uwagą na to, że nikt