Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  257   —

głupota, o tem zaraz się dowiesz. Ile złota można będzie znaleźć w bonancy?
— Uff! — zawołał jakby z niewczesnym tryumfem. — Tyle, że nie uniosłoby go pięćdziesiąt koni na sobie.
— Czy to być może? — krzyknął dowódca białych niemal za głośno. — Czy tak jest naprawdę?
— Widziałem te masy złota.
— Kiedy?
— Kilka razy, a poraz ostatni dziś przed południem.
— Słyszycie ludzie? Czyście słyszeli? Trzymajcie się, na Boga, żeby wam się rozum nie pomieszał! Taka masa, taka olbrzymia masa złota! Toż to wystarczyłoby na zakupienie całych Stanów Zjednoczonych! I temu głupiemu człowiekowi zdaje się, że on sam potrzebuje tego wszystkiego, aby zapłacić za strzelbę i za wodę ognistą! Człowieku, powiadam ci, że jeśli tyle złota mieć będziesz, ile zdołasz unieść własnemi rękoma, to spełnią się twoje największe życzenia i będziesz mógł pić wodę ognistą przez całe życie! Zresztą nie tak małą część dostaniesz z tego. Jeśli nam pokażesz bonancę, podzielimy się z tobą; ty otrzymasz połowę, a my drugą weźmiemy. Potem będziesz mógł śmiać się ze wszystkich swoich Apaczów i żyć wspanialej niż prezydent, którego nazywacie białym ojcem.
— Wspanialej... niż... biały ojciec? Czy to być może? — pytał metys upojony radością, jak gdyby życie prezydenta przedstawiał sobie jako tysiąc razy rozkoszniejsze od życia w wiecznych ostępach.
— Tak, tak! Przysięgam ci na to najświęciej. Dostaniesz potem wszystko, wszystko, czego tylko serce twoje zapragnie.
— I tyle wody ognistej, ile wypić potrafię?
— Nawet więcej, niżby Mississipi zdołała objąć! Powiedz tylko prędzej, gdzie jest bonanca!
Metysa twarz promieniała coraz to bardziej i bardziej. Widać było, że był już blizkim zdradzenia cennej tajemnicy. Podniósł jeszcze tylko ostatnią wątpliwość: