Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  229   —

nie wysuwając całkiem głowy. Po dłuższej chwili podniósł się napowrót i powiedział:
— Uff! Tutaj są ryby, lecz rękami trudno je łowić, a nie mamy haczka do wędki. Żołądek mnie boli z tej połowy harbuza, którą musiałem połknąć.
— A jabym zjadł całe bawolę, gdybym tylko dostał — mruknął drugi.
— Wielki duch opuścił nas zupełnie! — zgrzytnął stary. — Wielki wódz Komanczów, Tokwi Kawa, musi głód cierpieć! Nikt nie uwierzyłby temu!
— Kto temu winien? Old Shatterhand i Winnetou, którym tego nigdy nie zapomnę!
Starszy był zatem Czarny Mustang, a siedzący obok niego Indyanin jednym z towarzyszy niedoli. Na twarzy wodza ukazał się dyabelski, niezmiernie brzydki wyraz, kiedy na to odpowiedział:
— Ten biały szakal, Old Shatterhand, musi nam wpaść w ręce, gdyż wiemy, dokąd się uda i zastąpimy mu drogę. Więcej zawinił on niż szakal Apaczów, Winnetou. Biada im, gdy ich schwytamy!
— Czy jesteś tego rzeczywiście tak pewny?
— Najzupełniej.
— Nie gniewaj się, jeśli oświadczę, że wątpię o tem.
— Czemu wątpisz?
— My musieliśmy iść piechotą, a oni mają rącze konie.
— Ale nasza droga wiodła przez góry jak naciągnięte lasso, gdy tymczasem oni muszą zataczać łuki i okrążać. Czarny Mustang zna wszystkie góry i doliny w tych stronach i obliczył dokładnie drogę, jaką ma przebyć, aby nieprzyjaciół ująć. Wyprzedziliśmy ich, a gdy Ik Senanda powróci z tem wszystkiem, czego nam trzeba, wtedy Apacz i owych pięć białych kujotów, na których czekamy, dostaną się w nasze ręce niezawodnie.
— Ale czy Ik Senanda wszystko sprowadzi?
— Z pewnością.