Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   4   —

Odtąd trzymał się już nieco zdala od rzeki. Towarzysz jego jechał za nim przez chwilę w milczeniu, poczem zapytał:
— Spadkobierców Timpego? Co to za nazwisko, sir?
— Nie wiecie o tem? — brzmiała odpowiedź.
— Nie.
— Hm! To szczególne! Wszyscy moi znajomi i przyjaciele to wiedzą!
— Zapominacie, że zobaczyliśmy się po raz pierwszy dopiero przed godziną.
— Słusznie! W takim razie trudno, żebyście wiedzieli, kto są spadkobiercy Timpego. Ale może o tem usłyszycie jeszcze kiedyś.
— Może?
— Tak.
— Kiedy?
— Gdy dłużej będziemy razem.
— Czy nie mógłbym teraz o tem się dowiedzieć, sir?
— Teraz? Czemu?
— Bo nazywam się Timpe.
— Co? Jak? Wy nazywacie się Timpe? Timpe wam na nazwisko?
— Tak.
— Naprawdę? Rzeczywiście?
— Pocóż miałbym przybierać cudze nazwisko?
— Wonderful! Ja szukam Timpego od wielu lat, wszędzie po wszystkich dolinach i górach, na wschodzie i na zachodzie, we dnie i w nocy, w słońcu i w deszczu, a teraz kiedy wyrzekłem się już odszukania go, jedzie on w taką pogodę u mego boku i prawie obojętnie patrzy, gdy ja omal się nie utopiłem w rzece, a do tego nie mówi mi, kto on!
— Szukacie mnie? — spytał towarzysz zdziwiony.
— Tak, tak i po raz trzeci: tak!
— Dlaczego?
— No, z powodu spadku!
— Spadku? Hm! Kto wy jesteście właściwie, sir?
— Jestem także Timpe.