Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  168   —

— Biedaku! Ty rzeczywiście nie masz mózgu w głowie! I taki człowiek chciał pojmać mnie i Winnetou! Znaleźliśmy wczoraj twoje ślady, z których wywnioskowaliśmy zaraz, na co się zanosi. Ukradłeś nam konie i odebrałeś strzelby Chińczykom. Konie wróciły same, a o odzyskanie broni musieliśmy się sami postarać. Aby cię zaś wywieść w pole i przed tobą przybyć do Alder-Spring, zrobiliśmy właśnie to, co cię tak bardzo miesza: pojechaliśmy koleją.
— Uff, uff! — wymknęło się Komanczowi, którego oczy rozwarły się szeroko ze zdumienia. — Któż wam powiedział, że miałem się udać do Alder-Spring?
— Śmieszne pytanie! My sami pokierowaliśmy sprawą tak, żebyś tam pojechał.
— W jaki sposób?
— Przez twego wnuka, zdrajcę i szpiega. Wmówiliśmy w niego, że chcemy tam być dziś wieczorem. Nasze nadzieje nie zawiodły, bo on rzeczywiście powiedział ci to, a ty poprowadziłeś wojowników, by nas pojmali. My byliśmy tam jednak przed tobą. Widzieliśmy wszystko, coście robili i słyszeliśmy twoją rozmowę z wnukiem, gdyż leżałem z Winnetou tylko o pięć kroków za klocem, pod którym rozciągnąłeś się był w gąszczu orkaniska.
— Uff, uff, uff!
— Tak, uff, uff, uff! Nie potrafisz nawet tyle zapanować nad sobą, ażeby ukryć swoje zdumienie i przestrach! Kiedy odjechaliście potem z powrotem do Firwood - Camp, pojmaliśmy twego wnuka, on musiał oczywiście oddać strzelby i pojechać z nami natychmiast!
— Gdzie on się teraz znajduje?
— W tak pięknem miejscu, że tobie życzyłbym tam się dostać.
— Gdzie?
— Narazie zbyteczna jest dla ciebie ta wiadomość. Czy zamierzasz nadal bezmyślnie wypierać się wszystkiego?
Wódz Komanczów patrzył cicho i posępnie przed