Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  152   —

— Ach, to wasz słynny cios myśliwski, sir! Co zrobimy z wodzem?
— Rozciągniemy go na ziemi i przywiążemy do pnia.
— Ale będzie krzyczał, gdy się obudzi!
— Nie potrafi, ponieważ wsunąłem mu między zęby sucking-bag[1]. A zatem skrępujcie go mocno i pilnujcie dobrze! My znów musimy się oddalić.
— Dokąd?
— Pojmać jeszcze dwu czerwonych, którzy stoją u wejścia na straży, bo nam zawadzają.
Shatterhand położył się z Winnetou na ziemi i poczołgał się z nim tam, gdzie Czarny Mustang wyszedł z parowu. Dostawszy się na to miejsce, ujrzeli strażników tak blizko, że ich można było dosięgnąć. Obaj Komancze rozmawiali z sobą o rzeczach obojętnych dla podsłuchujących, bo nie zawierały nic ważnego. To też Old Shatterhand i Winnetou nie tracili czasu, lecz rzucili się na nich natychmiast, aby ich unieszkodliwić. Udało im się to dzięki temu, że tak nagle zaskoczyli czerwonoskórych. Kiedy ich potem przynieśli do inżyniera, rzekł ten:
— Jużeście się z nimi załatwili? No, nie chciałbym w was mieć nieprzyjaciół, gdyż komu nie jesteście przychylni, z tym nie robicie wielkiego zachodu. Czy przyniesiecie mi więcej czerwonoskórców?
— Nie — odrzekł Old Shatterhand. — Nie będziemy teraz pracowali en détail, sprowadzając do was po jednym lub po dwu, lecz en gros, jak przystało na dobrze wyposażonych kupców. To znaczy, że tamtych wszystkich złowimy naraz.
— Czy już czas na to?
— Tak.
— Dzięki Bogu! Nie jestem ani skwaterem[2], ani traperem i nie przywykłem też do tak długiego leżenia w zieleni. Powiedzcie więc, co mam najpierw uczynić

— Każcie zanieść beczkę z naftą do wejścia i zapalcie

  1. Woreczek do ssania.
  2. Osadnik.