Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  145   —

nie radziłbym nikomu, dla kogo kark wart choćby ćwierć dolara.
— Dobrze! A czy z wewnątrz można się dostać na krawędź parowu?
Na to podniósł inżynier szybko głowę, rzucił badawcze spojrzenie w twarz Old Shatterhanda i odpowiedział:
— Ah, sir! Zdaje mi się, że odgaduję wasz plan!
— No?
— Chcecie nas ustawić na brzegu parowu, a kiedy czerwoni wejdą do niego, pokryjomu obsadzić wejście. Prawda?
— A gdyby tak było?
— W takim razie pomysł wasz byłby znakomity. Jeśli bowiem to uczynimy, to Indyanie wpadną jak myszy do łapki i będą musieli wychodzić jak one, jeden za za drugim i dać sobie szyje ukręcać, jeżeli tylko zechcemy.
— Tak rzeczywiście myślałem. Czy więc wasi ludzie wydostaną się na górę?
— Yes i jeszcze raz yes! Ale czy mr. Winnetou zgadza się na ten plan?
Milczący wódz Apaczów nie przemówił dotychczas ani słowa. Miał bowiem zwyczaj, ilekroć trzeba było mówić, zdawać to na Old Shatterhanda, a potem działać tem energiczniej. Teraz, gdy go wezwano do wypowiedzenia sądu, odrzekł:
— Old Shatterhand i Winnetou żywią w takich sprawach zawsze te same myśli. Plan mego białego brata jest dobry i należy go wykonać, jak powiedziano. Howgh!
— Well! — potwierdził inżynier. — Przystaję oczywiście na wszystko. Przybędziemy tam dość wcześnie, aby jeszcze za dnia, zanim nadciągną Indyanie, wyleźć na skały. Ale kiedy się ściemni, będziemy także musieli wiedzieć, którędy się ruszać. Czy nie byłoby dobrze postarać się o oświetlenie?
— Rozumie się, że byłoby to bardzo wskazane — odrzekł Old Shatterhand. — Jakiemi środkami i narzędziami