Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  135   —

— Zacny Kaz usłyszawszy te słowa, zawołał:
— Czy mam temu łajdakowi dać raz poza uszy? To niesłychana bezczelność! To jeszcze gorzej, niż u spadkobierców Timpego!
Old Shatterhand skinął nań, żeby milczał, i oświadczył głosem spokojnym:
— Zapewne, że każdy oskarżony ma swoje prawa i ja najmniej chyba należę do tych, którzyby je chcieli uszczuplać. Dlatego nie będę zważał na twe zuchwalstwo i zapytam cię rzeczowo: Czy jako dozorca Firwood-Campu żywiłeś względem jego mieszkańców uczciwe zamiary?
— Tak.
— A dlaczego potajemnie znosiłeś się z Komanczami?
— Udowodnijcie mi, że to robiłem!
— Czemuż więc umknąłeś, gdy zauważyłeś, że odczytaliśmy dobrze ślady Czarnego Mustanga?
— Ja nie uciekłem.
— A cóż?
— Mój odjazd nie był wcale ucieczką przed wami. Odjechałem w najlepszej dla was chęci.
— Jestem rzeczywiście ciekawy, co spowodowało u ciebie tę dobrą chęć.
— Czemu nie powie ci tego twoja bystrość, którą wysławiają tak bardzo? Ja widziałem obce ślady tak samo, jak wy i słyszałem wasze podejrzenie. Wy byliście tylko gośćmi w obozie, na was nie ciążyły żadne zobowiązania. Ja natomiast miałem pilnować mieszkańców. Dlatego nabrawszy podejrzenia, poszedłem zaraz, aby nieprzyjaciół wytropić.
— Nieźle to urządziłeś; ta wymówka byłaby wcale znośna, gdybym nie musiał spytać, dlaczego znów tak rychło powróciłeś. Czy aby wybadać, co się dzieje w obozie?
— Ja nie wróciłem. Skłamał ten, kto w was to wmówił.
— W takim razie ty sam jesteś kłamcą.
— Ja? Jakto?
— Bo sam mówiłeś o swoim powrocie.
— Kiedy? Gdzie?
— O tem potem! Odjechałeś zatem, by się dowie-