Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  123   —

— Sam widziałem.
— I nie pomyliłeś się?
— Nie. Widziałem jak wsiedli do wozu, a potem jak koń ognisty odjechał z tym wozem w największym pośpiechu.
— Uff, uff, uff! Przecież zamierzali udać się tu do Alder-Spring! Co ich wygnało tak prędko?
— Trwoga!
— Milcz! Winnetou i Shatterhanda nienawidzę w najwyższym stopniu, ale wiem, że strachu ani trwogi oni nie znają.
— Tak oni nie, ale trzeba uwzględnić, że dwie inne blade twarze są z nimi, nie tak odważne, jak oni. Dla tych bladych twarzy wyruszyli oni tak prędko.
— Mówisz o trwodze, ale nie wymieniasz, kogo oni tak bardzo się bali.
— Ciebie i naszych wojowników.
— Nas? Wszak nic o nas nie wiedzą!
— O was nie, a przynajmniej niedokładnie, przypuszczają jednak, że czerwoni wojownicy chcą napaść na obóz.
— Uff, uff! Jak mogli się o tem dowiedzieć? Kto im to zdradził? Może sam byłeś nieostrożny?
Na te słowa stracił wnuk dotychczasowy spokój i odpowiedział gniewnie:
— Nie mów o mnie! Czy widziałeś u mnie kiedy nieostrożność? Twoja własna nierozwaga zdradziła wszystko i pozbawiła nas wielkiego połowu!
Wtem położył dziadek rękę na głowni noża za pasem i zawołał:
— Chłopcze, nie zapominaj, z kim mówisz, bo cię nóż mój nauczy szacunku, należnego ojcu twej matki i najsławniejszemu wodzowi Komanczów! Jak śmiesz mnie, Czarnemu Mustangowi, zarzucać nierozwagę!
— Ponieważ ganisz mnie za błąd, który sam popełniłeś!
— Udowodnij to!
— Powiedz, czy bylibyśmy dzisiaj wieczorem po-