Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  121   —

— Hugh! Mój brat zawsze powie to, co słuszne! Musimy jeszcze na razie zostawić je u Komanczów.
— Niestety! Chodzi o to, żeby się nie domyślili, że ich odkryto, a zniknięcie strzelb zdradziłoby im to właśnie.
— Tak będzie przez krótki czas, później odzyskamy prawdopodobnie strzelby.
— Napewno! Mimo to trudno mi pogodzić się z tą koniecznością. To broń nietylko cenna, lecz dla nas wprost niezbędna, z największą niechęcią tylko zostawiam ją, choćby na kilka godzin, w rękach tego człowieka. Jak łatwo może się z nią coś stać, co się potem już nie da naprawić! Ciężko mi to, naprawdę ciężko, ale musimy tym razem pójść za wskazówką rozumu. Słuchajno, co to za okrzyk?
— To głos któregoś z ludzi, stojących na straży — rzekł Winnetou. — Skut zapewne zbliżył się do niej.
Okrzyk, który usłyszeli Winnetou i Old Shatterhand, powtórzyło kilka głosów. Śpiący pozrywali się z ziemi, a wódz także się podniósł. Domysł Apacza sprawdził się: to nadjeżdżał mieszaniec. Ujrzawszy wodza, zwrócił konia ku niemu i zsiadł z siodła obok niego. Tokwi Kawa zapytał zdziwiony:
— To ty jesteś, syn mojej córki! Czy pozwoliłem ci spieszyć za nami?
Nie słysząc narazie odpowiedzi i widząc, że wnuk chce usiąść, dodał:
— Czy nie nakazałem ci pilnować bladych twarzy i wytrwać tam, dopóki my nie nadejdziemy, albo nie zjawi się od nas posłaniec?
— Kazałeś — odrzekł zapytany.
— A ty mimo to opuściłeś swoje stanowisko!
— Ponieważ musiałem. Ojciec mojej czerwonej matki uzna, że nie mogłem nic innego uczynić.
— Gdybym tego nie uznał, nie wyszłoby ci to na dobre! Z pewnością ważne rzeczy się stały, skoro ośmieliłeś się przybyć tutaj z Firwood - Camp.
— Zaiste bardzo ważne.