Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  100   —

ną gromadą Komanczów. Wpadlibyście mu prawdopodobnie w ręce.
— Czarny Mustang, oprawca myśliwych? — zapytał z przerażeniem inżynier. — Czego on szuka nad Alder - Spring, tak blizko nas? Czy miałoby to może przeciwko nam być wymierzone, mr. Shatterhand?
— Nie, lecz przeciwko mnie i Winnetou.
— Jakto przeciwko wam?
— On wie, że mamy tam przybyć i chce nas pojmać.
— All devils! Co za szczęście, że dowiedzieliście się o tem! Teraz oczywiście tam już nie pojedziecie?
— Przeciwnie. Pojedziemy właśnie dlatego.
— Gdzie wasz rozum, sir? Pędzicie wprost w paszczę niedźwiedziowi!
— Może ją roztworzyć. Nie pozwolimy się ukąsić.
— Ależ to zuchwalstwo, do którego nic was nie zmusza!
— Kto wam to powiedział? Musimy się tam udać, a bardzo łatwo może się stać, że i wy tam pojedziecie!
— Ja? Jeśli mam być szczery, to oświadczę, że cieszyłbym się bardzo, gdybym tym łotrom mógł wypalić w czerwoną skórę kilku funtami prochu, ale nie ciągnąłbym tej sposobności za włosy.
— Nie potrzeba też wcale, ponieważ zdarzy się to samo z siebie. Chodzi o waszego kolegę i jego ludzi z Firwood-Camp.
— O niego? Jakto?
— Komancze postanowili napaść na niego.
— Co? Naprawdę?
— Bez wątpienia. Oto powód, dla którego przybyliśmy do was osobnym pociągiem. Chcemy was prosić o pomoc.
— Damy wam ją chętnie i w całej pełni. Dlatego więc, dlatego on zażądał lokomotywy! Ten zacny kolega jest wprawdzie tęgim inżynierem, ale w sprawach z Indyanami nie jest ani zbyt doświadczony, ani bohaterem. Może jednakowoż zdać się na mnie i na moich ludzi.
— Ilu macie robotników?