Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  86   —

pomóc. Jeśli nam się to uda, weźmiemy do niewoli Czarnego Mustanga. Z nim razem znajdą się strzelby najłatwiej w naszem posiadaniu. Jestem pewien, że potrafimy go podsłuchać. Gdyby się okazało, że wam grozi niebezpieczeństwo, pojedziemy czemprędzej do Rocky-Ground i sprowadzimy tu wszystkich tamtejszych robotników na przyjęcie Komanczów.
Na te słowa zerwał się inżynier i zawołał radośnie:
— Do stu piorunów, to myśl znakomita! W takim razie niczego nam nie brakuje, nie mamy żadnego powodu do obaw. Wystrzelamy tych czerwonych łotrów od pierwszego do ostatniego!
— Zgadzacie się teraz ze mną?
— Naturalnie! Macie słuszność, zupełną słuszność, mr. Shatterhand. Sprawdza się to, co już raz powiedziałem, że będziemy wam zawdzięczali ocalenie.
— Jesteście już uspokojeni co do tego, że skłoniłem was do zażądania maszyny?
— Najzupełniej, sir! Jestem wam nawet niesłychanie wdzięczny za to i postaram się, żeby was w Rocky-Ground stosownie do waszej zasługi przyjęto.
— Co chcecie zrobić?
— Zatelegrafuję zaraz po waszym odjeździe, że przybywają do Rocky-Ground dwaj najsławniejsi mężowie Zachodu: Old Shatterhand i Winnetou.
— To zupełnie zbyteczne, a nawet niebezpieczne.
— A to dlaczego?
— Po pierwsze: nie jesteśmy znakomitsi, ani lepsi od innych ludzi, a powtóre: narażacie tem cały nasz plan na udaremnienie.
— Tego się nie bójcie!
— Lepiej niech nikt nie wie, kim jesteśmy i czego chcemy. To doniosłoby się do Komanczów.
— Niemożliwe!
— Ja sądzę inaczej!
— Komuż wpadłoby na myśl zawiadamiać o czemś takiem czerwonych?
— Pamiętajcie o metysie, który całe wasze zaufanie