Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie nie obchodzą wasze zwyczaje. Wolno mi wpuszczać tylko takich ludzi, którzy posiadają dokumenty.
Arbellez nie znał wprawdzie przybysza, postanowił jednak pomóc mu, więc rzekł:
— Ten człowiek nie potrzebuje dokumentów, sennor. Ręczę za niego.
— Pan go zna?
— Tak jest.
— To co innego, monsieur. Pamięta pan również jego nazwisko?
Hacjendero postanowił wymienić pierwsze lepsze nazwisko
— Oczywiście; pamiętam. Nazywa się Ovidio Rebando. Brat jego niegdyś służył u mnie; byłem z niego bardzo zadowolony.
— Więc ma pan zamiar wziąć go na służbę, monsieur? Dobrze, zgadzam się. Wciągnę go na listę mieszkańców hacjedy.
— Dziękuję bardzo i przepraszam, że tyle kłopotu panu sprawiam.
— Bagatela — odparł oficer, podążając ku drzwiom. — Gdybym miał tylko takie kłopoty, obowiązki komendanta straży przedniej byłyby dziecinną zabawką. Chciałem panu jeszcze powiedzieć, że może już wkrótce będziemy musieli się rozstać.
— Żałowałbym tego bardzo, sennor, — rzekł Arbellez z ukrywanym przymusem.
— Przegrupowania wojsk są w toku. Zapewne rozpoczniemy jakiś nowy wielki atak. Otrzymałem rozkaz. abym zarządził zbrojne pogotowie.
— A więc może nas pan wkrótce opuści?

86