Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty również — odparł Niedźwiedzie Oko, odrazu zgadując zamiary starszego brata i ciesząc się z nich serdecznie.
— Barwy wojownika zakrywają twą twarz — ciągnął Niedźwiedzie Serce.
— To prawda, nie widać jej, — potwierdził Niedźwiedzie Oko.
— U naszych nóg płynie woda.
— Farba ustępuje przed wodą.
— Czy chcesz mi pokazać swą twarz?
— A ty swoją?
Skoczyli ku wodzie. Zmyli niebieską, czerwoną i czarną farbę, maskującą ich twarze. Potem wrócili na brzeg i zaczęli się nawzajem sobie przyglądać. Byli do siebie bardzo podobni.
— Twarz twoja jest piękna — rzekł Niedźwiedzie Serce.
— Ty masz oblicze wielkiego wodza.
— Nie jestem wodzem, tylko bratem twoim.
Byli szczęśliwi; cieszyli się jak dzieci, które idą za głosem serca.
— Nie widziałem cię przez szesnaście zim — rzekł Niedźwiedzie Oko.
— Byłeś dzieckiem, gdym stąd odchodził.
— Ty zaś wielkim wodzem. Dlaczego nie powracałeś?
— Powiem ci to później. Gdy odchodziłem, ojciec nasz żył jeszcze.
— Umarł.
— Jaką śmiercią?
— Zginął w walce, kładąc jedenastu Komanczów.

42