Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spróbował iść. Próba się udała. Z początku szedł wolno, chwiejnie, potem coraz szybciej i pewniej. Przelazł przez otwór, umieszczony w ostrokole, nie dbając o krwawiące rany.
— Rezedillo, o Rezedillo!
Słowa te koiły jak cudowny balsam. Ujął mocno w rękę ciężką strzelbę i powlókł się dalej w kierunku venty. Zastał drzwi gospody zamknięte. Spojrzawszy przez okno, ujrzał francuskich żołnierzy, którym sierżant polecił pilnować vaquera. Uświadomił sobie, że ukochanej grozi niebezpieczeństwo. Nabił więc strzelbę i rewolwer. Nie namyślając się długo, wywalił szybę.
Po chwili był w gospodzie. Jeden z żołnierzy skierował ku niemu karabin i zawołał:
— Stać!
— Smarkaczu!
Wypowiedziawszy to jedno słowo, Gerard powalił żołnierza uderzeniem kolby, drugi leżał po chwili również nieżywy.
— Uwolnijcie mnie z więzów, sennor, — rzekł błagalnie Anselmo.
— Później!
Nie miał teraz na to czasu. Zanim opuszczą go siły, musi uratować ukochaną! Wyszedł na korytarz i zaczął się wlec po schodach na górę. — —
Gdy sierżant wraz z Pirnerem i ośmioma żołnierzami wchodził na strych, hrabia Rodringanda, obserwujący przez okno przebieg walki, mówił właśnie do trzech pań:
— Francuzi zostaną wybici do nogi.
Oho! Tak źle jeszcze nie jest! — rzekł sierżant.

30