Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oto broń, sennor! Weźcie ją na znak, że fort Guadelupa przyjął was z radością.
— Z radością? — zapytał sierżant. — Przyjęto nas kulami! Kto przebywa jeszcze w tym domu?
— Przedewszystkiem trzy młode sennority...
— Ach tak! Gdzież są?
— O piętro wyżej. Zapewne się zamknęły.
— Będą musiały otworzyć. Kto jeszcze?
— Hrabia Rodriganda.
— Hrabia? Tam do licha! Czy jest bogaty?
— Bardzo.
— Zobaczymy, co posiada. Zwiążcie tego vaquera!
Żołnierze wyjęli sznury i zbliżyli się do vaquera. Anselmo wstał z krzesła i wyciągnął nóż.
— Nie dam się związać! — rzekł.
— Na Madonnę! Co wyrabiacie? — zawołał Pirnero. — Jeden przeciw dziesięciu?
Anselmo zrozumiał, że mu się nie uda ujść cało. Wyciągnął ręce; pozwolił się związać.
— A teraz związać gospodarza! — rozkazał sierżant.
— Mnie także? — zapytał Pirnero przerażony. — Ależ, sennor, jestem najwierniejszym poddanym najjaśniejszego pana, cesarza Francji.
— Jeżeli tak jest istotnie, będziecie nam posłuszni, — rzekł, śmiejąc się jeden z żołnierzy. — Dawajcie łapy!
— Oto są — rzekł pokornie gospodarz. — Lecz podkreślam raz jeszcze, że nie jestem wrogiem Francuzów. Jam nie Meksykanin: pochodzę z Pirny.
— Co to jest? Gdzie to leży?
— W Saksonji.

28