Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto tu śmie stroić żarty ze mnie? Pan nie jest moim synem.
— Ależ ojcze, czy nie poznajesz mego głosu?
— Znam ten głos, — rzekł hrabia — ale już wtedy, gdy go usłyszałem po raz pierwszy, nie chciałem wierzyć, że to głos mego syna. Kimże ma być ten drugi młodzieniec?
— To porucznik de Lautreville — odrzekł Sternau.
— Poruczniku de Lautreville, czy to prawda?
W duszy Mariana toczyła się walka. Odparł jednak:
— Tak jest, ekscelencjo.
Hrabia wydał głębokie westchnienie, podobne raczej do jęku. Odwróciwszy się do Alfonsa i porucznika, osunął się w fotel.
— Roseto, powiedz obydwu panom, że mogą odejść. Niechaj tylko doktór Sternau pozostanie przy mnie.
Alfonso i Mariano odeszli.
Alfonso udał się do pokoju Klaryssy, w którym oczekiwał go również Cortejo. Notarjusz zapytał niecierpliwie:
— No i co?
— Nie chce mnie znać. Pragnął uściskać porucznika.
— Porucznik był razem z tobą?
— Tak.
— Do kroćset! Czyżby to było uplanowane? Jakże się hrabia zachował wobec niego?
— Jak wobec własnego syna.
— A skoro go wyprowadziłeś z błędu?
— Wtedy kazał nam obydwu oddalić się z pokoju. Sternau został przy nim.
— Czyżby ten doktór przeklęty coś przeczuwał, coś

40