Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lon zawarł pakt z djabłem, który go często w nocy odwiedza, i od tego czasu zaczęto też latarnika jeszcze bardziej unikać. Tylko mer miasteczka nie podzielał tego zdania, bo Gabrillon był u niego i oświadczył mrukliwie, iż trzyma u siebie w latarni starego latarnika, umysłowo chorego. Mera bawiło ogromnie, że całe miasteczko uważa biednego obłąkańca za syna piekieł. —
Było piękne popołudnie zimowe. Poprzedniego dnia szalała burza; morze niezupełnie się jeszcze uspokoiło, ale powietrze tchnęło czystym ozonem. Nad morzem krążyły mewy i albatrosy, połyskując w słońcu, jak srebro.
Na stację Avranches przybył pociąg z Paryża. Wśród podrożnych dorodny, wykwintny mężczyzna. Wysiadłszy, zaczął rozglądać się po peronie, jakgdyby kogoś szukając. Po chwili przystąpił do niego jakiś człowiek, sądząc z odzieży, Hiszpan, i obydwaj weszli do poczekalni.
— Czy mogę wiedzieć, jak się ma condesa? — zapytał Hiszpan.
— Jestem zadowolony. Poprawiła się bardzo w ciągu tych kilku dni.
— A jej zmysły? Czy poznała pana?...
Sternau zasępił się i odparł:
— Nie; nie mam odwagi zastosować odtrutki. Hrabianka jeszcze zbyt słaba. Zaczekam z tem, aż ją przywiozę do Moguncji. Ale do rzeczy. Czy hrabia jest u Gabrillona?
— Z pewnością; latarnik nie wpuszcza nikogo na wieżę.
— A więc idziemy do mera.

164