Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Cortejo zdał córce sprawę ze swej wizyty u Basilia, poczem rzekł:

— Jakżeś mogła posyłać mi na spotkanie kapitana?
— Dlaczegóż nie miałam tego uczynić?
— Nikt nie powinien widzieć nas razem.
— Byłoby jeszcze gorzej, gdybym mu pozwoliła czekać u nas na ciebie.
— Chciał tu czekać? A to nieostrożny człowiek! Czy mówił coś o interesie?
— Ani słowa.
— A ty?
Józefa milczała chwilę zakłopotana. Wreszcie odpowiedziała:
— Chciałam naprowadzić rozmowę na ten przedmiot, ale kapitan zbywał mię tak wymijającemi odpowiedziami, że zmieniłam temat.
— Tak. Człowiek w rodzaju Landoli nie będzie mówił o takich sprawach z kobietami. Czy powiedziałaś mu, dokąd sie udałem?
— Nie. Powiedziałam tylko, że będzie cię mógł spotkać na drodze do Paseo. — Ale, wracajmy do naszego środka. Czy to proszek, czy płyn?
— Proszek.
— Pokaż.
Sekretarz otworzył tutkę.
— Kiedy go użyjesz? Jeszcze dziś?
— Trzeba czekać, Alfonsa jeszcze niema.
— Obecność jego nie jest do tego konieczna!
— W takim razie muszę naradzić się w tej sprawie z kapitanem.
— A więc don Fernando jutro zażyje proszku?

7