Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Muszę słuchać rozkazów hrabiego.
— Ale i naszych. Wobec chorego powinny być na pierwszem miejscu rozkazy lekarza.
— I ja byłem tego samego zdania. Ale przekonałem się, że nie miałem racji. Przekonał mnie o tem naprzód doktór Sternau, a później sam hrabia. Daliście mi panowie polecenie w tym dniu, w którym miała się odbyć operacja, bym nie wpuszczał nikogo, nawet hrabianki. Usłuchałem was, no i hrabia skarcił mnie za to, jak nigdy dotąd.
— To twoja wina. Trzeba było użyć siły przeciw hrabiance i temu przybyszowi z Paryża, a nie byłoby tej całej kabały. Więc zameldujesz nas, czy nie?
Lokaj odparł po pewnem wahaniu:
— Dobrze, spróbuję!
Wszedł do pokoju hrabiego i wrócił po chwili z tem, że hrabia prosi.
— A widzisz — rzekł doktór Francas triumfalnie. — Zapamiętaj to sobie na przyszłość.
Lokaj otworzył drzwi. Gdy lekarze weszli, wykonał za ich plecami grymas, daleki od szacunku i uprzejmości.
Hrabia spoczywał w tym samym pokoju, w którym przed kilkoma dniami miała się odbyć operacja. Ubrany w wygodny szlafrok, leżał na wybitej aksamitem kanapie. Wygląd miał zmęczony, lecz nie zbolały.
Lekarze wykonali przed nim głęboki ukłon, zapominając, że hrabia nie widzi. Hrabia poprosił ich gestem ręki, by usiedli i rzekł:
— Słyszeli panowie zapewne, że pragnę spokoju. Je-

105