Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ni wypocząć, jestem jednak niewdzięczny i wysyłam panią na dalszą walkę.
— Otrzymam nowe zlecenia? — zawołała z radością.
— Tak. Mam zamiar posłać panią do Meksyku, do cesarza.
Zarumieniła się, zachwycona słowami Juareza.
— Czy w misji urzędowej?
— To zależy. Sprawa państwowa, tajna. Ale o tem później. Zajmijmy się narazie chwilą obecną. Jakim człowiekiem jest komendant Chihuahua?
— To figura przeciętna, sennor. W miarę odważny, w miarę tchórzliwy, w miarę skąpy i w miarę lekkomyślny.
— Nie należy się go obawiać?
— Nie.
— Czy są pomiędzy oficerami ludzie, którzy potrafią zachować się wyjątkowo w wyjątkowem położeniu?
— Nie. Nawet pułkownik Laramel, który niedawno przybył, jest raczej okrutnikiem, aniżeli wybitnym wojskowym.
Juarez zmarszczył czoło i rzekł:
— Słyszałem o nim, muszę go sobie dokładnie obejrzeć. Trzeba pani bowiem wiedzieć, że sennor Sternau zaproponował nie czekać na godzinę egzekucji, a poprostu teraz zaskoczyć oficerów w ratuszu.
Oczy Emilji zabłysły radośnie:
— To świetny plan! — rzekła.
— Zaproponowałbym rzecz następującą — począł Sternau. — Pięćdziesięciu ludzi obsadzi główne wyjścia

78