Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie sądzę. Zjawię się jako pełnomocnik Juareza, przypuszczam więc, że będę nietykalny.
— Myli się sennor. Odpowiedzą panu, że nie pertraktują ani z Juarezem, ani z jego pełnomocnikami, ponieważ Juarez jest republikaninem, a więc bandytą. Położy pan dobrowolnie głowę na pieńku.
Sternau wstał i rzekł:
— Sennorita, czy wyglądam na człowieka, którego łatwo ująć i rozstrzelać?
— O nie. Wygląda pan jak postać bohaterska z bajki. Cóż jednak poradzi Herkules wobec małej, złośliwej kuli rewolwerowej lub karabinowej?
— Nie mogę się nad tem zastanawiać. Dałem Juarezowi słowo, że pójdę do komendanta, i słowa tego dotrzymam.
— Widzę, że jest pan nieugięty. Proszę w takim razie o jedno: niech się pan tam uda pod ochroną jednego z mych znajomych.
— Cóżto za człowiek?
— Zupełnie przeciętny. Jest klucznikiem w ratuszu. To zacna, wierna dusza, zwolennik prezydenta, podobnie jak brat jego, dozorca mego domu. Wypatruje tylko chwili, kiedy Juarez stanie się panem Chihuahua. Dołoży wszelkich starań, byle ją przyśpieszyć. To on mnie powiadomił, że oficerowie zebrani są u komendanta.
— Przypuszcza pani, że mógłby umożliwić mi wstęp do ratusza i odwrót.
— Ależ oczywiście. Posiada przecież wszystkie klucze olbrzymiego budynku.
— Doskonale. Nie traćmy jednak czasu.

58