Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wierzchowca. Utkwili we mnie, kiedy ich mijałem, badawcze spojrzenie. Z półotwartych warg wyrwała się żywa wymiana słów. Widać było, że upadek z konia nie nadszarpnął w ich oczach mego honoru.
Wysławszy jednego ze swoich Nijorów po Emery’ego, wróciłem do Winnetou. Obaj Mogollonowie siedzieli teraz w tym samym miejscu, na którem poprzednio stali. Apacz usadowił się przy ich wodzu, ja po drugiej stronie, a Szparka Strzała przykucnął po indjańsku naprzeciw nas.
Po pewnym czasie przez ciało Silnego Wichru przeszły pierwsze oznaki wracającego życia. Usiłował poruszyć to ręką, to nogą, ale na próżno; był bowiem spętany. Wreszcie otworzył oczy. Pierwsze jego spojrzenie padło na mnie. Oglądał mnie przez chwilę, poczem zapytał:
— Biała twarz! Kim jesteś!
— Nazywają mnie Old Shatterhandem — odparłem.
— Old Shatterhand! — powtórzył z widocznym przestrachem i znów zamknęła oczy. Zdawał się zastanawiać i z trudem zbierać rozpierzchłe myśli; o tem przynajmniej świadczyła gra jego twarzy. Wreszcie odemknął powieki i rzekł:
— Jestem spętany. Kto kazał mnie związać?
— Ja.
Ponownie opadły powieki. Skoro następnie je podniósł, oczy miały żywszy blask. Odzyskał pamięć i przytomność umysłu. Świdrując mnie spojrzeniem, rzekł:

59