milknąć. Usłyszałem kroki i, wyjrzawszy, zobaczyłem nadchodzącego czerwonego, który miał zluzować swego kamrata. Ten podniósł się, tamten jednak podszedł uprzednio do powozu, stanął na stopniu i zbadał więzy w ten sam sposób, w jaki to poprzednio uczynił jego poprzednik, z początku więc z prawej, a następnie z lewej strony. Oczywiście, za jednym i drugim razem przycisnąłem się do przeciwległych kątów dyliżansu. dzięki czemu uniknąłem niebezpieczeństwa.
Poprzedni wartownik odszedł, a obecny, usiadł na jego miejscu. Opowiedziawszy jeńcom pokrótce o Meltonie, dodałem:
— Mogollonowie z pierwszym brzaskiem wyruszą. Wy zostaniecie przez jakiś czas w powozie pod odpowiednim nadzorem. Napadniemy na waszą eskortę, a wówczas będziecie wolni.
— Jak to brzmi! — odezwał się adwokat. — Napadniemy na eskortę, a wówczas będziecie wolni! Jakgdyby kto powiedział: — Wypełnimy akta, a wy je podpiszcie! — A więc pan mniema, że eskorta nie będzie się broniła?
— Być może, a nawet prawdopodobnie.
— Straszne! I to mówi sir z takim spokojem! Sir, proszę pana, zaprowadź mnie tylko tym razem szczęśliwie do domu! Przenigdy w życiu moja noga nie postanie na Dzikim Zachodzie! Jak pan sądzi, czy konwój będzie silny?
— Wątpię. Wódz zostawi tylko niezbędną ilość wojowników, przypuszczalnie dziesięciu.
Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/17
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
13