Strona:Karol Mátyás - Z poza rogatek krakowskich.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaszła, nie mógł nigdzie znaleść noclegu, tylko jedzie tak samo prosto jak poprzedni brat. Wtem zobaczył ten sam domek téj staréj czarownicy. Zobaczył przez okno, a ona sie krzątała, sprzątała okropnie, a nie miała nic do sprzątania, bo wszędzie było próżno, nie miała żadnych rzeczy.
On se myśli:
— To tu bedzie przestrono, to mie może przenocuje.
Ano więc wstępuje do chatki, pochwalił Pana Boga, a baba znowu wio! w nogi za piec.
A on se myśli:
— Dla czegoż ta baba się chowa przedemną?
I powiada jéj:
— Przecież sie mnie nie bójcie! bo nie jestem zły człowiek.
A ona mu powiada, że sie go dlatego boi, że szable ma, żeby ją odpasał, to sie go nie bedzie bać. On téż wziął i odpasał — odpasał te szable, a ona wyskoczyła z za pieca i znowu mu ucieła głowę. I rzuciła go do téj stancyi, tam, gdzie i tamtego pierwszego brata, a konia jego zaprowadziła do swojéj stajenki.
Ano więc tamten trzeci brat zagląda na swoje wino, okropnie mu zczerwieniało, więc sobie myśli:
— Któren z braci umarł?
Nie wiedział, gdzie jechać.
Pojechał tam, gdzie ten pojechał, co pojechał prosto, ale go nie znalazł, więc nawrócił w drogę na lewo. Ano i jedzie. Wtem spotyka »babkę praszalną«, która sie go okropnie prosi, żeby jéj dał jałmużnę. Ale on jéj nic nie chciał dać, powiada, że jéj nic dać nie może, boby mu brakło na noclég.

A ta babka mówi tak:
— He! ta prędko pán chałupy nie znájdzie. Jest tu wprawdzie niedaleko chałupka, ale tam miészká baba czarownica, taka zbójowa, co ludzi zabija; jak sie jéj kto nawinie, to go zabije. Já panu dám rade, jak pán tam wejdzie, to niech jéj pán zaraz głowę utnie. A jest tam taka maść nade drzwiami, to niech pán weźnie te maść, niech pán idzie do kumory, ona tam ma taką stancyą, co tam jest pełno trupów i tam pán zobaczy swoich braci, co ich ta czarownica zabiła, niech im pán pomaże szyje tą maścią, to oni zaráz wstaną. Oni nie są — mówi — zabici, tylko tak są zczarowani, że są bez życia, panu sie bedzie zdawało, że oni głów nie mają, a oni mają głowy.
On jéj podziękował za poradę, dał jéj jałmużnę, siadł na konia i pojechał. Dojechał do téj chałupy, gdzie ta czarownica była i odrazu zapukał. Ona sie krząta, graciki jakieś śturcha, popycha — on wszedł, znowu uciekła za piec. Ale on krzyknął:
— Poczekaj ty szelmo jedna! to sie ty bedziesz przedemną chować!
Wziął szablę i uciął jéj łeb. Potem wziął te maść, poszedł do kumory, tam zastał swoich braci, pomazał im szyje i oni wstali. Zabrali swoje konie i psy, co im ta baba pozabiérała, wsiedli i wyjechali ztamtąd.
Jak pojechali — jadą, napotkali znowu krzyżową drogę, ale już nie pojechali jak przedtem, tylko pojechali prosto. Ale sie rozdzielili i każdy tam został, gdzie miał zamiar zostać. Więc jeden z nich ożenił sie, wziął sobie bardzo ładną żone, która go bardzo kochała.
Ano tak jednego razu poszedł na polowanie do lasu. Chodził po tym lesie, chodził, tak napotkał łanię, bardzo ładną łanię. Ta łania sie blisko pasie, nie ucieka, więc sobie myśli, żeby te łanie złapać dla swojej żony. Ale co ją chce złapać, to ta łania mu uchodzi, uchodzi, a on jéj nie mógł złapać i nie mógł nastarczyć iść za nią. I ta łania wprowadziła go w taki gąszcz, a w tym gąszczu był domek, a jemu sie wydawało, że to piekny pałac, a to było tak zczarowane, żeby go zwabić. Więc on wszedł za tą łanią do tego domku, bo se myślał:
— Pewnie tu bedzie mieszkać jaki leśniczy, to mi sprzeda te łanie.
A tam w tym domku była ta sama czarownica z tym ogromnym kołtonem na głowie jak miarka. Jak wszedł do izby, tak ta czarownica zaraz zatrzasła drzwi i zabiła go. A tymczasem żona czeka na niego, on nie przychodzi, zaczeła się okropnie trapić i lamentować. Tak poszła za nim do lasu, bo se myślała, że może chociaż trupa znajdzie w lesie. Idzie i spotyka drugiego brata, co szedł szukać tego zabitego. Pobiegła do niego i rzuciła mu sie na szyje:
— A mój mężu! czemu ty do domu nie przychodzisz? takem sie o ciebie strapiła, że cie nie widać.
Ona go wzieła za swojego męża, bo był zupełnie podobniuteńki do niego. On sie na nią wypatrzył, wypiéra sie, że on nie jest jéj mężem, ale ona nie i nie, i krzyczała na niego, gniéwała sie, dlaczego on sie jéj zapiéra. Więc on sie jéj już nie mógł oprzeć i poszedł z nią do domu. Podobała mu się zresztą i został. Pomyślał se, że dobrze sie tak stało.
Ten trzeci brat dowiedział sie ze swojego wina, że któryś z braci umarł, więc pojechał znów szukać. Ano więc znów idzie przez ten las i ta łania wybiegła naprzeciw niego; ale jemu sie to niezwykłe wydawało, coś go uderzyło i strzelił do niéj. A z téj łani w téj chwili stało się małe źrebię, dlatego, że ta czarownica zamieniała, żeby ludzi zwabić, źrebiątko w łanię. Dosyć na tem, jak strzelił, więc go to zdziwiło, że z łani potrafiło sie zrobić źrebiątko. Więc idzie sobie daléj, patrzy sie i zobaczył ten domek. Patrzy sie przez okno i zobaczył tę starą czarownicę, którą zabił przed kilku laty.
— Aha ptaszku! mam cie!
Wszedł do chałupy, zaraz wymierzył do téj czarownicy i strzelił. Ale jéj nic nie zrobił, nic sie jéj nie stało. Strzelił drugi raz, ale i tą razą jéj nic nie zrobił. Trzecią razą powiedział:
— W imię Jezusa Chrystusa! padniesz, czy nie?
I strzelił do niéj i odrazu ją zabił. Jak ją zabił, wziął maść, poszedł do téj kumory i zastał nieboszczyka brata zabitego, pomazał mu szyję i ten wstał. Jak wstał, tak wziął tego brata i zaprowadził do swojéj żony, bo sie chciał poszczycić przed swoim bratem, że ma żone ładną i dobrą.
Przychodzi do domu, a żona siedziała i rozmawiała z tym bratem pierwszym. Chce sie witać jako