Strona:Karol Mátyás - Z poza rogatek krakowskich.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I to potrafie!
Ale nic nie mówił, okropnie mu to przykro było, że powiedział, że potrafi zrobić, a nie potrafi. Poszedł do swojego siwoszka i tak sie użala przed nim:
— Widzisz! jakie mie to zmartwienie spotyka. Kazał mi król złapać tego ptaka, cośmy jego pióro złapali.
A koń mu tak odpowiada:
— Nie bój sie nic! tylko weź rozpruj mi brzuch, wyjmij ze mnie wnętrzności, weź te wnętrzności do worka i siądź na mnie i jedźmy na błonie!
Jak przyjechali na błonie, tak mu koń powiada:
— Weźże zbierz ten worek na nić![1] i ta nić żeby była długa, i weź cztéry kołki, wbij do ziemi i nawdziéj ten worek na te cztéry kołki! a te wnętrzności, żeby było widać z tego worka. A sam wléź do mnie i te nić od tego worka trzymaj w ręce, a ja udam, żem zdechł. I jak ten ptak przyleci i bedzie dziubał te wnętrzności i wlezie do tego worka cały, to ty pociąg za te nić i złapiesz go. Dopiéro potem weźmiesz worek, wsiędziesz na mnie i przyjedziesz do domu. I pokażesz królowi, żeś potrafił to zrobić, coś obiecał.
Jak mu koń doradził, tak on zrobił. Chwycił w taki sposób ptaka, a ten ptak był taki piekny, w różne kolory mieniący — był taki wielki, jak gęś, i okropnie drapieżny. Nie byłby w stanie go złapać w ręce. Przywiózł go do króla i król sie okropnie ucieszył, że ma takiego dzielnego zastępcę. Porozpisywał wszędzie karty, żeby przyjeżdżali oglądać dziwnego ptaka. A jemu tak powiedział:
— Żebyś ty co zrobił, żebyś nie miał takiéj ordynarnéj gęby!
— Ano to i to potrafie zrobić, że nie bede miał ordynarną gębe.
Poszedł do stajni i poradził sie swojego siwoszka. A ten koń powiada mu tak:
Neści kluczyk! zajrzyj do mojego ucha! tam jest złota szafeczka, tam znajdziesz w téj szafeczce flaszeczke z białym płynem. Każ sobie nagotować mléka pełną wanne i wpuść pare tylko kropelek do tego mléka! Potem sie ukąp! taki bedziesz piekny, że sie bedą tak zjeżdżać i oglądać cie, jak tego ptaka.
On tak zrobił, ale pokryjomu, że nikt nie wiedział. Sam sobie nagotował mléka i wpuścił pare kropelek tego płynu, ukąpał sie — taki był piekny, że sam siebie nie mógł napodziwiać. Przyszedł do króla i mówi tak:
— No, już teraz nie mam ordynarnéj gęby!
A król mu odpowiada:
— A to nad zbyt jesteś znów za piekny! Chciałem cie oddać do szkoły, jakże cie oddam? kiedybyś sie ty nie uczył, boby ci kobiéty przeszkadzały.
Więc przyjął do niego do domu guwernera, kazał go kształcić; i jak sie wykształcił, mówi mu tak:
— Poszukajże sobie teraz stósownéj do siebie żony:
A on mówi:
— Ano dobrze!
Poszedł do stajni do swojego siwoszka i mówi mu tak:
— Doradźże mi co! bo mi król kazał stósownéj sobie żony szukać.
A koń mu odpowiada:
— Wiész! ja mam bardzo piekne córki, ale one są w morzu, więc ja ci doradze: każ przyozdobić jak najpiekniéj okręt, wyściel pieknymi dywanami, przygotuj jak najpiekniejsze suknie, lustra, perfumy, kwiaty, tak, żeby one nie wiedziały, co sobie z tego wybrać! I przygotuj łódke pospieszną! że jak złapisz którą z nich, żebyś mógł prędko ucieknąć, bo okręt zaraz zatonie. Ale żebyś sie nie oglądał!!
Więc on tak zrobił. (A ten koń to była zaklęta czarnoksiężnica, która se wybrała właśnie jego na wybawienie swojéj córki, którą kochała nad życie). Co tylko mógł, tak nasprowadzał na okręt, najpiekniejszych rzeczy, jakie sie tylko mogą znajdywać na świecie. Ukrył sie potem za jedną z szaf i czekał. Widział, jak te córki wyszły z wody i weszły na okręt. Weszły do jednego z pokoi i tak se mówiły:
— Widzisz ty! widzisz ty! co tu za piękności są. Widać bedzie jakiś bal. Ubierzmy sie w te suknie! uciekniemy, a te panie, co mają iść na bal, nie bedą sie miały w co ubrać, a my sie bedziemy z nich śmiać.
I tak se uradzały i ubiérały sie bardzo prędko. Wtem jedna nie mogła sie w żaden sposób ubrać, bo jéj bucik nie chciał na noge wejść, bo był za ciasny, a innych nie chciała brać, bo sie jej te bardzo podobały. A wtem on wyskoczył z za szafy, chwycił ją przez pół i wyniósł prędko z okrętu na łódke. Uwiązał ją za noge, boby mu była wyskoczyła do wody, i przywiózł ją do domu. Król nie mógł sie nadziwić jego mądrości, że on potrafił panne z morza sprowadzić.
I ożenił sie z nią — zaraz został zastępcą tronu. I tak żyli z swoją żoną szczęśliwie, która mu była bardzo wdzięczna, że ją wydobył z tak okropnéj otchłani, bo była zaklęta w morzu.

Dr. Karol Mátyás.



  1. Przeszyć nicią, żeby módz ściągnąć. (Przypisek zbieracza baśni).