Strona:Karol Mátyás - Z życia cyganów.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  19  —

a cygan poszedł, odkopał koszule i pięć reńskich, zabrał, a tak przepadło.
W onym naszym obozie mieliśmy cygana bardzo niezgrabnego jednego, on nigdzie nie szedł ani zamawiać, ani leczyć, ani kraść, bo jednem słowem nie był zdolny do tego, tylko tam gdzieś drzewa przynieść, urąbać, baraków przypilnować, ale więcej do niczego nie był zdolny. A tak pewnego razu uradzili cygani pomiędzy sobą, że dziś wypada tego nieciułę posłać na wieś, aby nam nieco przyniósł wiadomości ze wsi. — A tak dał mu wójt rozkaz, aby się zabierał czemprędzej i żeby, niech Pan Bóg go broni, aby miał powrócić z gołemi rękami.
Przychodzi ten cygan do pewnej chałupy, gdzie gnój wozili na trzy fury, a ten gospodarz miał majątek nielada, więc też i najemników miał, dla których gospodyni gotowała pomiędzy innemi potrawami gąsiora na obiad. Cygan wchodzi do chałupy i zaczyna prosić gospodynią, jak zwykle o jałmużnę, więc kobiecina poszła do komory, aby mu tam dać niecoś z leguminy. Lecz cygan skorzystał z nieobecności gospodyni, bo w tym razie wyrwał gąsiora z garnka i wsadził go do swej torby, a z torby wyjął chodaki i włożył takowe w garnczek. I stał sobie spokojnie, gospodyni przyniosła mu leguminy i dała mu, a ten podziękował, przyczem gospodyni zapytała, co słychać we świecie. A cygan mówi:
— Moja gosposiu, kiepsko słychać, bo królowie się poprzejeżdżali, pomieniali, a to pan Gąsiorowski pojechał z Garnkowa