Strona:Karol Mátyás - Cholera w górach.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„W jednej wsi była dziewcyna, ale ją bardzo macocha nie lubiała, tak ona ciągle prosiuła Boga, zeby umarła. Tak dowiedziała sie, ze w jakiś wsi daleko od tego miejsca, gdzie ona sie znajdowała, była kolera. Tak wybrała sie tam, aby umarła. Wesła do jednego domu, a tam już wsyscy byli przygotowani na śmierć, i prosiła, aby ją przenocówali, ale oni nie kcieli. Potym sie zaś zgodzili. Kiedy spali wsyscy, jeno ona jesce nie spała, zrobiuła sie wielgá światłoś w izbie i usiadło trzek ludzi za stołem, na wtorym rozłożyli wielgą księgę. Jeden z nik cytół, drugi wymazywáł, a trzeci chodziuł z láską od jednego do drugiego cłowieka i dotykáł sie kázdego ś nik. Posed(ł) téz do te dziewcyny, a ona spała za piecem na ławie i kciał sie je dotknąć, ale ten co wymazywáł, krzyknął na niego, by jéj dał spokój, bo ona jesce nie wymazaná. Ona tak sie przelękła, ze do samego rana ni mogła oka zmruzyć, a skoro sie widno na polu zrobiuło, zaráz zebrała sie i wróciuła do swoje wsi i opowiedziała o tym ludziom‟.
Cholera nie tak nagle znikła, jak przyszła. Odchodziła powoli, wlokąc za sobą długie strzępy swéj szaty; ludność odetchnęła, wracała zwolna do codziennego trybu życia, ale z ciężkiem jeszcze sercem.
Przyszedł nareszcie mróz, powiedział strasznej pani „dość!‟ — i poszła.

Karol Mátyás.