A mówili temu, co go bili:
— Przyznasz się, czy się nie przyznasz? Powiedz, jak to było!
Jak się nie przyznał po dwudziestu pięciu kijach, to bili do pięćdziesięciu; gdy to nie odniosło skutku, do siedmdziesięciu pięciu.... aż do stu. To była najwyższa kara.
Jednego razu Jędrzeja Kolawę położono na ławie jako mocno podejrzanego o kradzież, bo i któżby mógł ukraść w biały dzień z obory ślicznego krasego ciołka, jak nie Kolawa. Dali Kolawie dwadzieścia pięć, dali pięćdziesiąt kijów, on nic.... dali jeszcze dwadzieścia pięć, to jest siedmdziesiąt pięć, aż strach pomyśleć, ile! Kolawa ani nie drgnął, a na zachętę bijących „przyznaj sie!“, na wyrazy pozornej litości „skoda cie!“ na słowa „psiokrew! to cierp!“, nie odpowiedział nic, tylko zęby zaciął.
I znów go bito, aż wyliczono pełnych sto kijów.
Kolawa zwlókł się z ławy, próbował się wyprostować, lecz nie mógł, więc skurczony, ale pełen zuchwalstwa, zwrócił się do mandatareusa i rzekł:
— Pytaliście sie jej, cegoz wom nie odpowiedziała? Aleście wy głupi, bo trza sie było gęby pytać, toby wom moze była co pedziała.
Swoją drogą Kolawa ciołka ukradł, ale się nie przyznał i nic mu za to nie było. A ciołek Bóg wie gdzie już był, odprowadzono go zaraz do Starego Miasta[1] i sprzedano na jarmarku. Była już w tem głowa Kolawy i jego wspólników.
- ↑ Stary Sącz.