Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyrzucić Ewy!
— Wyrzucić połowę Adamów!
— Zostawić tylko jednego!
— Wyrzucić sztukę!
— Wyrzucić literaturę!
Machina balistyczna pracowała wciąż, lecz pocisk jakby przylepł.
Polak stał z załamanemi rękoma, zostawił innym do woli manipulowanie swojem dziełem. Po lekkiem uginaniu się rusztowania, poznał, że naiwny sąd tłumu był słuszny. Za ciężka!
A przecież wagę jej miał do niedawna jakby w oku, czuł okiem jej lekkość.
Czy czuje jeszcze?
Nie, już nie czuje, oko nie może już utrzymać na sobie dawnej wagi „Nadziei“, z „Nadzieją* zaczęło się dziać coś dziwnego. Energja, która miała nadać jej lot, zwiększała jej ciężar.
Tymczasem wskutek nalegania ludu przetrzebiono całe wnętrze pocisku, i zredukowano całą jego załogę do jednej tylko pary pierwszych rodziców, wreszcie ktoś krzyknął:
— Gdzie jest starzec?
O tem zapomniano.
Nie można go było nigdzie znaleźć.
— To figiel piekielnego czarownika!
— Ostatni Człowiek! — przypomnieli Bankruci pogrążeni w przeczuciach.
Wreszcie ujrzano go u samego stropu wewnątrz pocisku, trzymającego się rękami i kolanami z całej siły metalowej belki, będącej osią arki, wpartego rozpaczliwie w jej przęsła. Zdjęto go żerdziami — a ciało jego było ogromne i ciężkie jak spiż.