Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś bezczelny! Gdy się jutro spotkamy, to się jeszcze porachujemy!
— I owszem! Tą igiełką poszukam twojej wątroby!
— No, to bądź zdrów do jutra!
— Dobranoc!
— No, czemuż się nie ruszasz? Czekasz na mnie?
— A, bo ty wystrzelisz! Tyś się zaczaił!
— Nie bój się! ja jestem honorowy człowiek, ale ty — chytry pies!
— Ty, ty udajesz dobrego, ty stary lisie! Chciałbyś mnie w pole wywieść!
— Daj mi święty spokój, ja sobie sam pójdę!
— No, idź, idź, czemu nie próbujesz? Oj, ty chytry!
— Wiesz co? mam na to radę! Obaj sobie wzajemnie nie ufamy, więc najlepiej będzie: wystrzelajmy wszystkie swoje naboje w powietrze, na wiwat!
— Zgoda na to! strzelajmy!
I zaczęła się pukanina, wystraszająca znowu czeredę ptaków, które już były powróciły do swoich dziupli.
— Skończyłeś? jakoś prędko! ja jeszcze strzelam! Widzisz, mógłbym cię oszukać!
— Strzelałem dużo w bitwie.
— No, to wiesz co? odrzuć ładownicę!
— Dobrze, dam ci ten dowód odwagi! Ale ty także?
— Naturalnie!
— Raz! dwa! trzy!
Odrzucił ładownicę.
— Tak skwapliwie odrzuciłeś pierwszy... w tem jest coś podejrzanego! — rzekł nieprzyjaciel.
— A to tchórz dopiero!
— No! no! nie złapiesz mnie! Ty masz jeszcze nabój w karabinie, odrzućno także karabin.