Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobą naokoło drzewa, każdy gotów strzelić w plecy przeciwnika i przybić potem do ziemi konającego. Gdy tak manewrowali, starając się jaknajmniej swe ciała narażać, a czyhając na odsłonięcie się przeciwnika, powoli ostygała ich zaciętość i przemieniała się w ostrożność. Niebawem każdy z nich miał już tylko wrażenie własnej ucieczki i z ścigającego stał się ściganym. Nie biegli już z obawy, że chytry przeciwnik raptem zwróci się wtył i pierwszy wystrzeli, skradali się już tylko i wnet jakoś obaj stanęli. Jeden i drugi oparty plecyma o drzewo, w miejscach, które się im zdawały więcej wklęsłemi, trzymał karabin tak, aby każdej chwili lufę skierować w prawo lub w lewo — i oddychał głęboko.
Tak stali dość długo — ich sprężystość zaczepno-odporna słabła, ręce z karabinem opadały. Tymczasem wskutek przebytych emocyj u jednego z nich odezwała się potrzeba tej funkcji fizjologicznej, której spełnianie wymaga zwykle pewnego hałasu, a przy której odsłonięcie ciała jest nieodzowne dla czystości ubrania. Sytuacja była kłopotliwa: dać w prawidłowy sposób folgę potrzebie — znaczyło zachęcić przeciwnika do ataku, a nawet go prowokować. Więc jak najostrożniej zrobił odpowiednie przygotowanie jedną ręką, trzymając w drugiej karabin z palcem na cynglu, potem wygiął się nieco i w celu zagłuszenia właściwej czynności zaczął pokaszliwać, chrząkać i charkać. Wtem posłyszał z drugiej strony drzewa odgłos, będący wskazówką, że przeciwnik już także oddał się tej samej funkcji odważnie i bez ceregieli, czyto dlatego, że miał większą potrzebę, czy że po owem chrząkaniu przeczuł, o co chodzi. Wówczas i ostrożniś, korzystając lojalnie z takiego „zawieszenia broni“ kucnął sobie wygodniej i zaraz lżej mu się zrobiło.