Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/532

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kroku? psuć illuzyę temu czytelnikowi, który chce być przeniesionym w kraj zaczarowany, zawracać go co chwila z drogi, zmuszać do myślenia?
Ja jednak pogardzam z całej duszy pisaniem na takie wrażenie; chcę wrażenia trwałego, mocnego, a że szanuję i czczę myśli moje i staram się na seryo o wpojenie ich memu czytelnikowi, więc łopatą wkładam mu je do głowy, nudzę go, to co ważniejsze dziesięć razy podkreślam, powtarzam. Mnie nie spieszno, najdroższy czytelniku, znudzisz się dziś, to dokończysz jutro, pozajutro, zrozumiesz mnie za miesiąc, może za rok, a moja metoda myślenia o zjawiskach psychicznych tak ci w krew wsiąknie, poza twoją świadomością, że odłożywszy „Pałubę“ na bok zaczniesz po pewnym przeciągu czasu wymyślać jej rezultaty jako twoje własne, oryginalne — o, bo to się często zdarza! — i to będzie moim tryumfem. — Formalnie poeci niby-to nie dbają o czytelnika, a przecież treściowo są wciąż odeń zależni, bo poemat ich wtedy dopiero jest poematem, wtedy dopiero osiąga swe przeznaczenie, gdy przejdzie przez głowę czytelnika — jaką głowę! jaką głowę! Ja zaś nie troszczę się o miny, wygody i kaprysy czytającego, nie gram na „strunach jego duszy“, lecz urządzam mu wykłady o „Pałubie“, tej, która gdzieś tam napisana całkiem inaczej spoczywa w mojej głowie, a wykładam mu jak profesor, który część prelekcyi mówi głośno i przystępnie, a drugą część, o której wątpi, czy ją kto zrozumie, mówi obrócony do ściany, czasem mrucząc pod nosem.
Dlatego wara mi od „Pałuby“! nie mierzyć jej na łokcie! A przedewszystkiem pamiętać, że wyliczając, w czem ona się różni od innych utworów, jeszcze się jej nie gani! — i że ta połowa, która jest zrozumiałą,