łubiczny, chociaż wcale nie mam pretensyi, by ją przyjęto powszechnie, bo sam uważam ją tylko za przejściowe ukształtowanie się mego sposobu patrzenia na świat. Zamiast mówić „pierwiastek pałubiczny“ mogłem powiedzieć także pierwiastek rektyfikacyjny, dementujący, ale zdawało mi się, że rzecz straci wskutek naukowo-tchórzliwie-przyzwoitego określenia: to, co samo nie jest do niczego podobne, powinno mieć także nazwę do niczego niepodobną, dziką i dziwną, nieuczesaną i nieprzyjemną, — niewygodną do użycia, ale przeto i nie dającą się zatrzeć monetą. „Pałuba“ jest symbolem wszystkiego, co łamie urojoną linię wypadków od zewnątrz lub od wewnątrz, w formie brutalnej i niebezpiecznej albo wstydliwej i zawstydzającej, wszystkiego, co w człowieku jest wątpliwością i niepewnością, wyrzutem sumienia i poczuciem inkongruencyi, grzechem przeciw Duchowi świętemu i jego głosem zarazem, zleceniem z wieży egoizmu w potworną przepaść szczerości, przecięciem nerwu z sobą samym a uczuwaniem nerwu świata, — to symbol tych chwil, w których umysłowo traci się grunt pod nogami, najlepszych i najbardziej wartościowych w życiu, chwil największej przykrości i największego skupienia, chwil nagłego rozszerzenia horyzontu, chwil rozczarowania jako źródła nowych czarów, chwil hiperemocyi i hiperoryginalności.
O jakże wymowny jestem w opiewaniu waryackich wdzięków Pałuby — Ty Bogini Rzeczywistości, która swój haracz po cichu wybierasz, Ty Mgło mistyczna na śnieżnych Montblancach myśli...
Lecz cicho, bo poprzez te litanie już mi pod ręką za banalnem się stało to nowe pojęcie, i prawie tęsknię do tego, by się go pozbyć, tak, żeby nie powiedziało: ja ciebie sam ode mnie uwolniłem.