Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

studyowałem. Nie szedłem na palcach, lecz kładłem odrazu całą stopę na ziemię, nie sprawiając w ten sposób prawie żadnego szmeru, — co także wpierw jeszcze obmyśliłem.
Według mego wyrachowania musiałem już być przy łóżku Maryi, lecz dziwiło mnie, że jej nie widzę. Zapominając o ostrożności, opuściłem dłoń, spodziewając się w ten sposób dotknąć lekko ciepłego ciała, lecz poczułem tylko krawędź łóżka. Nachyliwszy się, wytężyłem oczy w ciemności i teraz dopiero wytłómaczyłem sobie, dlaczego jej nie mogłem zobaczyć odrazu. Pozycya osoby śpiącej na łóżku, pod tym wysokim półbaldachinem, byłą tak nienaturalną, że mnie to wprawiło w rodzaj zdumienia.
Głowa leżała trochę na bok blizko krawędzi łóżka, a przechylona była tak gwałtownie w tył poza poduszkę, że jej prawie widać nie było, najwyższym zaś punktem ciała było dwoje piersi wygiętych do góry z pod rozrzuconej kołdry. Ręce były rozkrzyżowane; jedna leżała na pościeli i u tej palce były rozprzestrzenione, druga zwisała z krawędzi łóżka, dotykając podłogi. Całe ciało miało na sobie znamiona jakiegoś poddania się i ekstazy: te piersi obnażone, te ramiona jakby obślizgłe, szyja długa, biała, którą widziałem aż do podbródka. Potem rozeznałem dwie dziurki nosa, przechylonego prostopadle, następnie oczy zamknięte i dopiero z pewnym wysiłkiem umysłu udało mi się złożyć w całość te części ludzkiego oblicza, tak mi się wydawały dziwne i obce. Kosmyk rozczochranych czarnych włosów wydostał się na twarz, ukośnie ją zakrywając, co nadawało twarzy wyraz nieestetyczny i odpychający.
Mimo to, kiedym tak stał nachylony nad nią, wymagania estetyczne przezwyciężała coraz bardziej blizka