Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ja sobie tyle z tego robię, a sama się gniewasz. Przysięgam ci zresztą święcie, że jak najprędzej zburzę tę całą ruderę albo dam ci ją na kaplicę, jak zechcesz. Ciebie już tylko będę kochał (wybryk patetyczny, którego nie myślał dotrzymać). No uśmiechnijże się? Tak tak — ale uśmiechnij się naprawdę, nie przez łzy. Nie płaczże, nie płacz, przebacz mi. Widzisz, dobrze powiedziałaś, że to wszystko są komedye, tak tak przebaczaj mi takie różne wybryki mego charakteru, a ja ci będę przebaczał twoje (znów ją ujął), dobrze? bo to są drobiazgi (?), na które dziś jedno, jutro drugie musi patrzeć przez palce, a właściwie tak w całości wziąwszy, to my się kochamy, tyle lat przecież z sobą żyjemy (argument nielada). A teraz zaśnij, ja ci zamknę oczka tak o, pocałuję, powiem dobranoc. — Zostań jeszcze nim zasnę, podaj mi rękę, tak czekaj nim zasnę, mój złoty, a potem weź rękę lekko, nie zbudź mnie, wolno ci pocałować w czoło, ale leciutko na dobranoc, a jutro — czekaj ty niegodziwcze! —
Strumieński wnet poszedł do siebie, lecz zaledwie przestąpił próg swego pokoju, przypomniał sobie, że w pokoju Angeliki jeszcze się świeci. Musiał tam pójść zgasić, nie chciał, ociągał się, ale i jego ciągnęło. Wyrwał się sobie i poszedł tam (na pobojowisko). Wszystko było na swojem miejscu — stwierdził naprzód. Tylko rzuciła się nań cała ćma latających tu, niezaspokojonych myśli. Teraz to inaczej mu było, niż np. za pierwszych dni po śmierci Angeliki. Coś opustoszało, w przestrzeni był nastrój pożegnania — tak mu się to przedstawiało, bo szukał do własnych zamiarów rzekomych zewnętrznych pobudek.
Patrząc w twarz Angeliki, przypominał sobie czar swego podziemnego życia, swoją tęsknotę, to lube osa-