Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale to wyście sobie tutaj ładnie urządzali — rzekła Ola, całując go.
— Teraz nie wy, ale my — prawda?
Na to Ola nic nie odpowiedziała, lecz zaczęła wyrzucać Strumieńskiemu, że tak zaniedbał ten salon; widocznie więc nie ma pietyzmu (nie wymieniła, dla kogo). Powinnoby się tu urządzić galeryę dzieł sztuki, dokupić innych obrazów i pokazywać ludziom, możeby kto co na tem skorzystał, możeby przyjeżdżali jacy artyści, krytykowali, pisali — toby było bardzo przyjemne. Strumieński milczał na te plany, które i jemu już przychodziły do głowy, lecz które zawsze oddalał od siebie, bo nie chciał, by ktoś obcy profanował swoją ciekawością świętości jego życia prywatnego. Czuł, że kiedyś to uczyni i uczynić powinien, aby Angelice dać sławę, której za życia nie miała, lecz wolał z egoistycznych pobudek odwlec ten czas na jak najdalszą metę. To było prawdą, ale prawdą też było, że Strumieński dotychczas jeszcze wątpił, czy obrazy Angeliki, które jemu się tak podobały — z powodów osobistych —, mają wogóle jakąś wyższą wartość artystyczną, czy może krytyka nie uzna ich za komiczne curiosa, nie chciał więc skompromitować jej i siebie. Tak dalekim był jednak od podejrzywania siebie o tę drugą pobudkę, że chcąc zamaskować pierwszą, powiedział:
— A naco? aby pierwszy lepszy krytykował i urągał? Przecież widzisz sama, że tak się nie maluje!
Była w tem powiedzeniu spora doza goryczy, albowiem Strumieński, gdyby był pewnym sukcesu Angeliki, nie chowałby światła pod korzec, zwłaszcza że prawie połowa obrazów była obojętnej treści. — Potem Ola wszczęła z nim dysputę, które z tych bohomazów (tak powiedziała żartobliwie, ale pod wpływem jego po-