Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

patrząc na owe głowy, które sępy obnażyły z ciała, zostawiając prócz kości, gdzieniegdzie kępy włosów i brody, które jako zbyt gęste uchroniły skórę od szponów i dziobów drapieżców. Nie sposóbby ich było tedy rozpoznać, gdyby nie świadczyła o pochodzeniu nastroszona, ruda broda jednego z nich, oraz warkocze, wzorem fryzury ascetów, spadające po bokach głowy drugiego delikwenta. Wiedziałem dobrze czyje to głowy, jedna bowiem dawała mi nieraz przyjacielskie znaki czasu nocnych wykładów, druga zaś śmiała się z nich rozgłośnie, tak że z konopiastej brody sypały się niby iskry płomienia. I teraz wydało się, że z bezwargich jej ust wylata przeraźny jakiś, groźny rechot potwornej wesołości.
Głowa Vajasrawy dominowała wielkością pośrodku bramy i przykuła też moją uwagę. Poznałbym wszędzie tę czaszkę. On to pobudzał wszystkich do śmiechu, a własne jego rysy nie drgnęły ni razu. Przypomniałem sobie z jaką dokładnością wyłuszczał wszelakie rodzaje kary śmierci, jak troskliwie uczył, że rozbójnik powinien unikać schwytania, zaś w razie tego nieszczęścia starać się umknąć jak najrychlej. Ach! Cóż mu pomogła cała wiedza jego. Człowiek nie jest w stanie ujść swemu losowi, który stanowi jeno wynik naszych czynów w tem, czy minionem życiu.
Czaszka spozierała na mnie pustemi oczodołami i wydawało mi się, że z półotwartych ust wychodzi głos: — Kamanito! Kamanito! Patrz na mnie uważnie. I ty, synu mój, urodziłeś się pod zbójnicką konstelacją i ty wstąpisz na krwawą ścieżkę bogini Kali i skończysz kiedyś tak samo jak ja.
I dziwne owo złudzenie, równie silne jak realne wrażenie zmysłowe nie napełniało mnie już teraz obawą,