Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

modlić się do Kryszny, myślenie pozostawiając kapłanom. Ponieważ mi przeto jeno wierzyć wolno, wierzę, iż byliśmy ongiś Nalem i Damajanti.
Podniosła modlitewnym ruchem dłonie ku drżąco-listnym, połyskującym kwieciem drzewom i wygłosiła sloki, jakiemi błagała asoki, błądząca po lesie Damajanti. Wiersze owe w jej ustach nabrzmiały nową poezją i rozpleniły się bujniej, niż latorośle w żyźniejszy grunt przesadzone.

O wy, które beztroskich nosicie imiona,
O wy, którym serca ukojność jest dana...
Użyczcież pokoju sercu biednej dziewczyny!
Kwietnemi oczyma patrzące i liści mówiące posztimem
Powiedzcież, gdzie pan mego serca, gdzie Nal mój
przebywa jedyny...

Spojrzała na mnie miłośnie, łzy w jej oczach zalśniły w świetle księżyca i rzekła drżącemi wargami:
— Gdy będziesz daleko od miejsca, gdzieśmy byli szczęśliwi, wspomnij, że stoję tu oto i modlę się do drzewa asoki, miast Nala twoje jeno wymawiając imię.
Otoczyłem ją ramieniem i zamknąłem usta pocałunkiem.
W tej chwili zaszumiało w koronie drzewa i szkarłatny kwiat spłynął na nasze zbliżone do siebie twarze. Vasitthi wzięła go w rękę, ucałowała i podała mi, ja zaś ukryłem go na piersi swojej.
W alei leżało na ziemi sporo kwiatów. Medini, siedząca na ławce obok Somadatty wstała i, podniósłszy złocisty kwiat w górę, powiedziała, zbliżając się ku nam:
— Patrz, siostro! Kwiaty zaczynają już opadać, niedługo będziesz się w nich mogła wykąpać.