Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na wiatr, bo ledwo spytała o przyczynę, a ja zacząłem jej szczegółowo opowiadać dlaczego zaraz o świcie muszę ruszać, przekonałem się, że nie słucha co mówię, i nie rozumie wcale. Zawodząc, żaliła się, że chcę wracać do ojczyzny, bowiem są tam dziewczęta piękniejsze od niej i umieją lepiej rzucać piłką, jak to sam zresztą powiedziałem.
Napróżno przysięgałem, dowodziłem, uparła się przy swojem, a łzy płynęły coraz to obficiej. Trudno się dziwić, że jej padłem do stóp, ucałowałem ręce i z płaczem przyobiecałem, że nie pojadę. Vasitthi objęła mnie w swe cudne, miękkie ramiona, całowała setki razy, śmiała się i płakała naprzemian i czułem się niewymownie szczęśliwy.
Coprawda, wysnuła stąd zaraz taki wniosek:
— Widzisz! Niema konieczności odjazdu, gdyż pojechałbyś w takim razie mimo wszystko!
Gdym zaczął ponownie wyłuszczać rzecz całą, zamknęła mi usta pocałunkiem i powiedziała, że pewną jest miłości mojej, a nie mówiła zgoła serjo o mej chęci powrotu do dziewcząt ojczystego miasta. Godziny mijały niepostrzeżenie na pieszczotach i pogadance, zdając się snem i nie skończyłoby się to chyba nigdy, gdyby nie Somadatta i Medini, którzy się zbliżyli da nas, zawiadamiając, iż czas najwyższy wracać.
W podwórzu zastaliśmy wszystko gotowe do odjazdu. Zawołałem przywódcę karawany i wysłałem go do ambasadora z zawiadomieniem, że nie załatwiłem swych spraw, przeto muszę zrezygnować z powrotu pod opieką poselstwa. Przesłałem pozdrowienie dla rodziców i poleciłem się jego dalszej życzliwości.
Zaledwom się wyciągnął na łożu, by nieco wypocząć i przespać kilka godzin, zjawił się sam ambasa-