Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyruszy pewnie z większym oddziałem wojska, a także przedsięweźmie środki ostrożności, imając się nawet chytrych sztuczek i zwodzących forteli. Banda, na czele której stoję, nie jest liczna i silna jeszcze, mimo to jednak na nic się nie zdadzą wybiegi Satagiry, o ile dowiem się całkiem napewno, o której godzinie wyruszy i jaką obierze drogę. Otóż tego właśnie chcę się dowiedzieć od ciebie.
Dotąd słuchałam słów jego w milczeniu, owładnięta jakąś siłą przemożną bezwładu, nie myśląc jak dalece wchodzę w kompromis ze zbójem, ostatnie jednak słowa oburzyły mnie i spytałam, co go upoważnia do przypuszczenia, że tak nisko upadlam, by brać za sprzymierzeńca mordercę i złodzieja.
— Sprzymierzeniec — odparł Angulimala — powinien w pierwszym rzędzie być zaufania godnym, a sama czujesz, że w sprawie tej zawieść cię nie mogę. Ja potrzebuję twej pomocy, bo ty jedna możesz mi dostarczyć koniecznych wiadomości. Posiadam, coprawda, niejedno źródło i ludzie moi znają niektóre szczegóły zamierzonej podróży Satagiry, atoli fałszywa pogłoska może wszystko zmienić zasadniczo. Ty zaś potrzebujesz mojej pomocy, gdyż dumna, szlachetna dusza zaspokoić się może jeno śmiercią zdrajcy. Gdybyś była mężczyzną, zabiłabyś winowajcę sama, ale jako kobieta, mojem ramieniem posłużyć się musisz.
Chciałam odmówić i odprawić go, ale uczynił ręką gest, świadczący, że nie skończył, to też zamilkłam mimowoli i słuchałam dalej.
— To jest zemsta, szlachetna pani. Ale istnieje jeszcze rzecz inna, ważniejsza. Tobie należy się szczęście i winnaś poń sięgnąć, ja zaś muszę odpokutować mą winę. Słusznie powiadają, iż nie znam litości dla człeka