Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Doskonali męże uśmiechają się rzadko. Posłyszawszy jednak to pytanie, uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie mistrz i odparł:
— Nie byłem jego uczniem, bracie!
Gdy Kamanita posłyszał te słowa, wyprostował się, oczy mu rozbłysły i rzekł wesoło i raźnie:
— Byłem tego pewny! Czułem, że nie może to być prawdziwa nauka doskonałego męża, jeno wysmażone przez ciebie samego jej objaśnienie. Przecież powiadają, że nauka Budy uszczęśliwia w początku swym, środku i końcu. Jakże twierdzić możnaby coś takiego o doktrynie, która nie przyobiecuje wiekuistego, szczęsnego życia. W ciągu kilku tygodni znajdę się u stóp mistrza i z jego własnych ust zaczerpnę wiedzy jak dziecko, ssące nektar z matczynej piersi Ty również tam się znajdziesz i, posłyszawszy prawdę, uleczony zostaniesz z mniemań i poglądów fałszywych. Teraz spójrz, promienie księżyca cofnęły się aż do samego progu przedsieni, więc musi być noc późna. Trzeba się kłaść do snu i spocząć.
— Jak chcesz, tak uczynimy, bracie mój! — odparł mistrz i, otulając się lepiej płaszczem swym, położył się na macie, przybierając pozycję spoczywającego lwa. Sparty na prawym łokciu, złożył lewą nogę na prawej i, myśląc o godzinie ocknienia, natychmiast zasnął głęboko.