Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Nie chcesz chyba powiedzieć, że go zamordowano?“ powiedział pan Pickwick, oglądając się niespokojnie.
„Nie, oczywiście, że nie!“ powiedział Sam. „Ale żałuję, że nie powiedziałem tego, i wiele więcej jeszcze! Był on właścicielem tej masarni i wynalazł patentowaną, nigdy nietępiącą się maszynę do krajania kiełbas! Mógłby pan wrzucić w nią kamień, a pokrajałaby go łatwo, jak młode, zupełnie jeszcze delikatne dzieciątko! Bardzo był dumny z tej maszyny — no myślę! Stał sobie w piwnicy i patrzał, jak się wesoło obraca — aż zdjęła go melancholia z tej wesołości. Byłby z niego szczęśliwy człowiek, proszę pana, z racji tej maszyny i dwojga milutkich dzieciaków, gdyby nie żona, skończona jędza! Ciągłe suszyła mu łeb i terkotała nad głową, aż nie mógł dłużej tego wytrzymać! „Coś ci powiem, duszko“, mówi do niej pewnego dnia. „Jak nie zaniechasz tej zabawy“, mówi, „to niech mię kaczka kopnie, jeżeli nie machnę do Hameryki!“ „Jesteś nygus i łajdak“, mówi ona. „W Hameryce takich nie potrzebują!“ I jazda dalej. Terkotała mu nad głową ze dwie godziny, a potem pobiegła do pokoiku za sklepem, i dalejże wrzeszczeć, że ją do grobu wpędzi! Potem dostała ataku, który trwał ze trzy godziny... takiego ataku, co to się kopie nogami i wrzeszczy! Dobrze! Nazajutrz — mąż zginął jak kamfora. Niczego w domu nie brakowało — nawet surdut wisiał na swojem miejscu — więc oczywiście nie pojechał do Hameryki! Na drugi dzień — niema go! Tydzień — niema go! Pani dała ogłoszenia, że jeżeli mąż wróci — przebaczy mu wszystko (co było bardzo liberalne, jako że nie miała mu nic do wybaczenia!), przeszukano kanały, i przez dwa następne miesiące, jak tylko wyłowiono gdzie topielca — niesiono go jak w dym do masarni. Ale żaden z nich się nie nadawał. Więc orzekli, że uciekł od żony, a ona objęła interes. Pewnej soboty, wieczorem, do masarni wchodzi szczupły staruszek i mówi (a jest okropnie zły): „Pani jest właścicielką tej masarni?“ „Tak, ja“, mówi ona. „Moja pani“, mówi on. „Przyszedłem oznajmić pani, że ja i moja rodzina nie damy się udusić — tak z łaski na uciechę! I jeszcze coś pani powiem, moja pani“, mówi, „pozwoli pani, że zwrócę jej uwagę: ponieważ, jak mi wiadomo, używacie do wyrobu wędlin najtańszych części mięsa, więc sądzę, że mięso nie wypada wam drożej od guzików...“ „Od guzików!“ mówi ona. „A od guzików“, powiada jej na to mały gentleman. Rozwija papier i pokazuje ze trzydzieści połówek guzików. „Doskonała przyprawa do kiełbas!“ mówi. „Guziki od męskich spodni!“ „To guziki od spodni mego męża!“ woła ona i dalejże mdleć! „Co?“ woła staruszek blednąc. „Teraz wszystko rozumiem!“ woła wdowa. „W przystępie chwilowego szału zamienił siebie na kiełbasy!“ I nie myliła się,